Często rozmawiając z moimi kolegami i koleżankami z zagranicy, głównie z zachodniej Europy oraz obu Ameryk, mówiłam im o uczuciu, które towarzyszyło mojemu dorastaniu. Dziś nie nazwałabym go uczuciem, a swoistym przymusem, który nie tylko ja odczuwałam, jak wiem z rozmów z moimi rówieśnikami.
Dorastając w Polsce latach 80 i 90 XX wieku, w rodzinie- jakich były miliony- gdzie oboje rodziców pracowało w sferze budżetowej państwa, miało się jedno, wspólne wszechogarniające uczucie. Pewność, że jeśli będziesz chciał wieść życie, w którym będziesz mógł sobie pozwolić na rzeczy typu nieco droższe hobby lub wyjazdy na rodzinne, dwutygodniowe wakacje raz w roku, musisz być najlepszy w tym, co robisz.
Nie było miejsca na dobrze rozumianą zwykłość.
Nie było też miejsca na wybór.
Przynajmniej ja go nie widziałam lub nie dawałam sobie do niego prawa-, co z moją dzisiejszą psychologiczną wiedzą, uważam wręcz za szkodliwe dla prawdziwego wzrastania.
Za to była presja osiągania i wygrywania.
Dziś nazwałabym to szybką nauką przetrwania- często mówiłam o nowych konkursach/ studiach/ pracach, jako o wrzucaniu samej siebie i pływaniu we wrzątku.
Kiedy to piszę łzy napływają mi do oczu, na samą myśl, że tak siebie kiedyś traktowałam.
Rozwój nie jest insta ani instant.
To proces, który wymaga czasu i w którym presja tak naprawdę przeszkadza.
Wówczas nawet przez ułamek sekundy, nie przeszła mi do głowy myśl, że mogę nie studiować i uczyć się tak dużo i zacząć np. sprzedawać w sklepie. Nie wiem czy naprawdę kiedykolwiek chciałam w sklepie sprzedawać, ale przejawia się w moim życiu tęsknota za wyborem, pozornie prostszego życia, które zdarzało mi się gloryfikować. Patrząc z innej strony- byłam w uprzywilejowanej sytuacji, ponieważ moich rodziców było stać na to, żebym mogła studiować, nie pracując.
Często owym przymusem bycia najlepszym, tłumaczyłam kariery moich najbliższych znajomych, ich wczesne doktoraty, habilitacje i szybkie wspinanie się po szczeblach międzynarodowych korporacji, by np. w wieku 40 lat przejść na emeryturę- tak mamy takiego kolegę z klasy J Dziś jednak, kiedy mam potrzebę urealniania rozwoju widzę, że nieprzypadkowo wszyscy dostaliśmy się do naszego liceum w roku, gdy przypadała tam największa ilość kandydatów na jedno miejsce w Poznaniu.
Mieliśmy też zaszczyt bycia nauczanymi przez niesamowicie inspirujących nauczycieli, którzy, jak wspominaliśmy z kolegą z klasy nie dalej niż tydzień temu, niejako stworzyli nas na życie.
Pisząc powyższe słowa zaczęłam zastanawiać się: czemu ja w ogóle o tym przymusie tak często, wyjeżdżając z Polski, mówiłam? Dziś myślę, że potrzeba tego tłumaczenia była, co najmniej dwojaka. Z jednej strony moi zagraniczni koledzy dopytywali mnie, jak to się stało, że robię to, co robię i osiągnęłam to, co osiągnęłam, a ja sprzeciwiając się etykiecie talentu, opowiadałam im o moich znajomych. Z drugiej strony miałam pewnie potrzebę podzielenia się tym, jak to jest być Polką w moim wieku, i jak inne jest to uczucie w stosunku do bycia Anglikiem, Australijczykiem czy Obywatelem USA.
Najprawdopodobniej w tym tłumaczeniu, chciałam też powiedzieć o czymś znacznie bardziej osobistym i dotkliwym, wychodząc poza, anegdotycznego już pierwszego banana, którego zjadłam, dzieląc na cztery osoby wraz z rodziną w wieku 7lat, po wcześniejszym zakupieniu w Hortexie na ulicy Głogowskiej w Poznaniu.
Bez banana można żyć, bez wyboru trudniej.
Dziś wiem, że wybór można dać sobie samemu, ale w sprzyjających okolicznościach jest to o wiele prościej to zrobić.

I tutaj przeskakujemy kilkanaście lat, aż do zeszłego wtorku, kiedy to ucieleśnienie, owego nieistniejącego dla mnie przed laty wyboru, zadzwoniło do moich drzwi. Nie powiem, że czekałam z radością na ten telefon, nie jest moją ulubioną aktywnościom ani zakup sprzętu rtv- agd, ani wymiana liczników, ani montaż światłowodu- traktuję to raczej jak wizyty u lekarza, konieczne uziemienie, taki podatek od życia, dla równowagi wznioślejszych chwil.
I jakże się zdziwiłam tego dnia- za drzwiami stał lekko rudy blondyn o bystrym spojrzeniu, od którego aż biła siła i szczerość. Instalacja światłowodu wymagała wyjęcia płyt chodnikowych, wykopania dziury w ziemi oraz wywiercenia kilku dziur w ścianach. Nie lubię stać bezczynnie, a na mojej pracy nie mogłabym się już skupić, więc zaoferowałam mu pomoc, ale pozwolił mi tylko na umilanie czasu konwersacją. Na wstępnie powiedział mi, że ma 21 lat, i że mogłabym być jego Mamą, przepraszając, że zna mój pesel, ale dla realizacji usługi ma udostępnione dane osobowe. Oczywiście z grzeczności dodał, że absolutnie nie wyglądam na mój wiek, na co się uśmiechnęłam mówiąc, że widzę upływ czasu i wpływ grawitacji na moje ciało i całkiem dobrze mi z tym oraz, że szczerze nie chciałabym mieć znowu 21 lat. Spytał: „Czy aż tak źle było?” Powiedziałam, że nie, ale wzdrygnęłam się na myśl o powyżej opisanym przymusie.
Opowiedział mi wtedy, że jego obecna praca jest tymczasową i ma jej już lekko dość, bo pracuje na akord, i że planuje założyć własną firmę. Skończył technikum informatyczne, teraz zaocznie studiuje i widzi w tym jedyną opcję zarobienia na życie, w taki sposób, żeby mógł jeździć na wakacje, których od dwóch lat nie miał. Tym bardziej, że jego dziewczyna będzie przedszkolanką, a na tym się dużo nie zarabia. Kiedy powiedziałam, że przecież nie musi być całe życie przedszkolanką, spojrzał na mnie jakbym spadła z konia i powiedział tylko: „Ale ona chce nią być”. Skruszona spojrzałam na niego z dumą, mówiąc, że to bardzo ważny zawód.
Nie dowierzał, że ktokolwiek może potrzebować coachingu: „Ale serio? No szanuję, że Pani to robi, ale serio ktoś tego potrzebuje?”.
Pokazał mi swoje hobby, czyli reperację i odnawianie naprawdę stylowego, starego kabrioletu.
Opowiedział o swoich kotach, kilkukrotnie zapytał czy naprawdę wierzę w to, co mówię i czy nie mam zbyt utopijnego i idealistycznego postrzegania świata. A gdy powiedziałam, że świadomie wybieram tak patrzeć jak patrzę, co nie znaczy, że nie dostałam w życiu w kość, patrzył z lekkim niedowierzeniem mówiąc, że nie wyglądam.
Wyszedł po trzech godzinach, obdarowany przeze mnie połówką chleba, który upiekłam w tym czasie, zostawiając mnie z działającym światłowodem, (który po odsunięciu wszystkich osłonek z drutu nawet mi pokazał) i napawającym mnie radością poczuciem, że obecne pokolenie 20 latków, choć jeszcze może nie jeździ na wakacje, zaczyna mieć wybór.
Cieszę się, że dożyłam takich czasów.