Co robi Twój mózg kiedy odpoczywasz? Czyli o tym, co ma wspólnego szelest piasku pod stopami z siecią stanu spoczynkowego mózgu.

with Brak komentarzy

 

Zanim przejdę do rozwinięcia tytułowego pytania, powiem coś niepopularnego, coś co w niektórych kręgach wywołuje zmarszczenie czoła: uwielbiam Polskie wybrzeże Bałtyku. Spędzamy tu wakacje od czasów niemowlęcych, to znaczy najpierw mój tata z siostrą, brat i ja z rodzicami, a teraz my i nasze dzieci. Te szerokie plaże, wysokie klify lub wydmy oraz cudownie pachnące słońcem lasy sosnowe, stały się dla mnie archetypem nadmorskich przyjemności. Czymś co, dotyka mnie bardzo głęboko i czymś, co poprzez chwilami zapierający dech w piersiach wiatr, słony zapach i śpiew mew automatycznie włącza, we mnie przycisk odpoczynku.

Dzieci na plaży przy zbudowanym przez siebie zamku, na koloniach, Niechorze1955

Żadne inne wybrzeże, nigdy mnie tak nie poruszało, oczyszczało i koiło.

Żadne inne nie powodowało, że czułam się właśnie stąd, że to moje miejsce. (Kiedy to piszę uśmiecham się sama do siebie i swojej odkrywczości. Przecież urodziłam się w Słupsku, choć nigdy nie spędziłam w tym mieście, ani jednego dnia więcej, ponad pierwsze dziewięć dni mojego życia.)

Wracając do niezwykłego uroku jaki wywiera na mnie Bałtyk, nie jest przecież tak, że nie widziałam innych przepięknych plaż. Widziałam, a nawet przy niektórych z ich mieszkałam.

Czy to w Los Angeles, w Kalifornii, gdzie przedkładałam nad płaskie plaże Venice czy Santa Monika, te dzikie i górzyste niczym El Matador Beach w Malibu, zaraz przy zjeździe z Pacific Coast Highway. Jeśli dorastaliście w latach 80, możecie pamiętać ją z kręconego na niej i kultowego wtedy filmu dla dzieci „Goonies”. Mi, za to kojarzy się z mandatem na 300$ za parkowanie na miejscu dla niepełnosprawnych, na piaszczystym parkingu, gdzie tabliczka była przysłonięta liśćmi. Był to jeden z kilku, podczas mojego pierwszego kalifornijskiego miesiąca- powiedziałam sobie wtedy, że jeszcze jeden mandat więcej i wracam do Polski. Na szczęście ten był ostatnim.

 

Czy to w Edynburgu, gdzie z maleńkiego okna mojego pokoju, na ostatnim piętrze domu szeregowego z czasów królowej Wiktorii, widziałam zatokę Morza Północnego ze spektaklem, jaki zapewniały przypływy.

 

Czy to w niezwykle dramatycznym wybrzeżu nieopodal St Ives, w Kornwalii lub Atlantyckim wybrzeżu Portugalii. Nie mówiąc już w ogóle, o plażach morza śródziemnego, które są dla mnie na dłuższą metę zbyt ciepłe i zbyt mało wietrzne.

 

Przyznam szczerze. Miewałam też romanse, czy to z kamienistymi plażami Helsinek, niczym z Muminków Tove Janson, czy wulkanicznymi, na przykład Stromboli czy Filicudi. Nie powiem, wszystkie te plaże bardzo polubiłam, ale na koniec nie ukochałam tak wisceralnie, tak prosto z trzewi, jak polskiego wybrzeża, gdzie wracam prawie rok w rok.

 

Być może pukacie się w głowę: ale jak? Te gofry, tłuste ryby, dmuchańce, parawany, hałas i tłum pachnących perfumami lub potem plażowiczów?

 

No, nie, nie! Nie, to mnie odpręża.

 

Całe szczęście nadal są na naszym wybrzeżu miejsca od tego wolne, gdzie nawet w szczycie sezonu jest pusto. Gdzie? Poszukajcie, najlepiej kierując się w stronę tego co Wam się podoba, a nie tego, co kłuje Was w oczy, nos i uszy.

Morze Bałtyckie plaża

Przyznam, że mam szczęście mieć cudownych przewodników. Moi rodzice odkrywali przede mną ukryte cuda: zapomniane arboretum w Karniszewicach, kilkusetletnie pomniki przyrody rozsiane po całym wybrzeżu, kameralne koncerty organowe, jedyny w Polsce wirydarz przy katedrze w Kamieniu Pomorskim, magiczny skansen w Klukach czy święte pogańskie góry. Wszystko, z dala od wydeptanych ścieżek, często zupełnie puste, w przeciwieństwie do zapchanych do niemożliwości Aquaparków (tak się spodziewam, bo nigdy nie byłam). Mój Tata był chodzącą encyklopedią takiej wiedzy i mistrzem w wyszukiwaniu nietuzinkowych atrakcji i restauracji. Żałuję, że nie zapisałam tych wszystkich wskazówek, ale cieszę się, że poprzez częste powtarzanie wiele zapamiętałam, lub mam nadzieję odtworzyć z odziedziczonych przewodników i notatek.

 

Nie jest też tak, że jako dziecko zawsze uwielbiałam wszystko co zwiedzaliśmy- anegdotą w naszej rodzinie pozostanie wyprawa do turkusowego jeziorka na wyspie Wolin, które jawiło mi się wtedy jako szarobrązowe. Dziś jednak, bardzo doceniam tą wiedzę i wiem, że w następne lata będę wracać do tych miejsc, szukając w nich, też właśnie śladów Taty.

 

Ale, żeby było jasne, nie po te atrakcje jeżdżę nad morze. Największą przyjemność sprawia mi po prostu siedzenie lub leżenie na plaży i patrzenie na rozgrywający się przede mną spektakl, przerywane pisaniem lub czytaniem oraz spacerowanie brzegiem morza, przerywane uciekaniem z piskiem przed zbliżającymi się falami. Cały czas lubię budować zamki z piasku, szukać kamyków, patyków, muszelek i ulubionych zielonych szkiełek.

 

Dopowiem jeszcze coś również niepopularnego: lubię jeździć na wakacje w ciągle to samo miejsce, no dobrze, w prawie to samo miejsce, zmieniając je co kilka lat w zależności od zmieniających się potrzeb rodzinnych. Kiedyś myślałam, że to moje lekkie dziwactwo i nawet czułam się w obowiązku z tego tłumaczyć. Tak ostatnio mam, że po intensywnych doznaniach dnia codziennego, w które obfituje moje życie, nie jestem w stanie zmusić się do „zwiedzania” nowych miejsc w wakacje.

Morze Bałtyckie plaża przed burzą

Mojemu odpoczynkowi sprzyja przewidywalność i powtarzalność oraz wszechogarniający żywioł wody i powietrza. Zmiany, jedynie pogody to coś, czego w wakacje potrzebuję.

 

Przyjeżdżam i najchętniej nie wsiadam przez czas wakacji do auta, a kiedy wydarzeniem dnia staje się wybór ciasta na podwieczorek oraz mycie włosów, wiem, że odpoczywam.

 

Dziś też wiem, że kiedy ja rozpoznaję i serdecznie witam po roku niewidzenia Panią w lodziarni, piekarni i najbliższym sklepie spożywczym oraz pana zamiatającego ulice- aktywuje się w moim mózgu sieć stanu spoczynkowego. Lubię to, że w hotelu spotykam te same osoby, z którymi łączą mnie sympatyczne relacje i rozmowy właśnie, tylko w te dwa tygodnie roku. Nie, nie umawiamy się. Oni też, od lat jeżdżą w to samo miejsce, o tej samej porze roku. Być może, również aktywując sieć stanu spoczynkowego swoich mózgów.

 

No dobrze, już śpieszę z wyjaśnieniem co to. Zwana jest też przez neurobiologów „siecią standardowej aktywności mózgu” (ang. Default mode network). Wiemy już, że mózg zużywa podobną ilość energii podczas wysiłku intelektualnego, jak i podczas bezczynnego stania w korku. Siostry Dr Emily i Amelia Nagoski tak ją opisują: „Jest zbiorem połączonych obszarów mózgu, które funkcjonują jak coś w rodzaju umiarkowanego śnienia, kiedy nie skupiamy uwagi na żadnym konkretnym zadaniu. Kiedy „błądzisz” myślami, uaktywnia się sieć stanu spoczynkowego. Ocenia twój obecny stan i tworzy plany na przyszłość, trochę jak program komputerowy do gry w szachy- szybko analizuje szachownicę i przeprowadza symulacje, żeby sprawdzić, jaki będzie wynik konkretnego ruchu. Robi to wszystko, bez Twojego czynnego udziału. (…) to stosunkowo nowy przedmiot badań naukowych, wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, ale coraz wyraźniej widać, że im bardziej zbilansowane są połączenia między różnymi domenami sieci stanu spoczynkowego, im płynniej potrafimy przechodzić od trybu standardowego do skupienia, tym jesteśmy bardziej kreatywni, bardziej towarzyscy i szczęśliwsi. Odpoczynek psychiczny, to nie jest bezczynność- to czas, którego twój mózg potrzebuje, żeby przetworzyć bodźce ze świata.”

 

Od dziecka poszukiwałam takich chwil- niby zawieszenia- kiedy w spokoju mogę połączyć kropki- tak nazywam właśnie ten czas. Dziś wiem, że to bardzo istotny i często omijamy lub przyspieszany element rozwoju, coachingu i świadomego życia.

 

Czas, kiedy mogę zrozumieć, co się tak naprawdę w moim życiu dzieje. Co czuję? I gdzie chcę dalej iść?

 

To taka przerwa od życia, pozwalająca je naprawdę przeżyć.

 

W tym roku, przeżywając żałobę po stracie Taty, czuję to szczególnie mocno. W szalonym natłoku codziennych zadań (dziś usiadłam na kanapie o 6:24 rano i pomyślałam z satysfakcją o tym, ile już zrobiłam! Kiedy to piszę wydaje mi się to jednocześnie kuriozalne, jak i imponujące) płynę niczym w wartkim strumieniu. Nie mam wtedy czasu na refleksję, czy żałobę. Wykształciłam w sobie już taki mechanizm, że upewniam siebie, że teraz skupiamy się na tym, żeby nie utonąć, ani poobijać się o skały, a po dopłynięciu na miejsce zajmę się resztą. Między innymi wakacje to właśnie mój czas na tą resztę.

 

Kiedy ja zachwycam się szelestem piasku pod stopami i tym, żeby stawiać stopy w taki sposób, żeby był jak najgłośniejszy. Kiedy spędzam kilka minut na obserwowaniu schnącego kamienia, żeby zobaczyć, jak zmienia wtedy kolor.

 

Odpoczywam.

Kamyk na tle dłoni

Jestem poza czasem, a mój mózg wtedy ciężko pracuje wzmacniając połączenia pomiędzy różnymi domenami stanu spoczynkowego, by po jakimś czasie podsunąć mi rozwiązania codziennych trosk i wyzwań. Myślę, że to właśnie sieć stanu spoczynkowego jest odpowiedzialna, za te wszystkie nasze momenty Eureki pod prysznicem czy na spacerze, kiedy to odpoczywając, znajdujemy odpowiedzi, których usilnie szukaliśmy.

 

To jest piękno tego procesu. Dlatego, następnym razem, kiedy będziesz chciał lub chciała zrobić sobie przerwę w jakimś intensywnym zadaniu, pomyśl, że właśnie w ten sposób zaprzęgasz do zrealizowania go, wszystkie procesy zachodzące w mózgu- także te, które nie wymagają wysiłku i skupienia uwagi i których nie włączysz samą decyzją o tym.

 

Niestety, nie wszyscy przechodzą płynnie w tryb standardowy. Pamiętajcie też, że nuda nie ma nic wspólnego z trybem standardowej aktywności mózgu i spokojną błogością istnienia, którą się wtedy odczuwa. Jak piszą siostry Nagoski „Nuda to nieprzyjemne uczucie, którego doświadczasz, kiedy mózg jest w trybie aktywnego skupienia, ale nie ma się czym zająć.”

 

Nie myśl jednak, że jeśli skręca Cię z niechęci na moje zachwyty nad szelestem piasku lub obserwacją fal czy schnących kamieni, to nie będziesz w stanie skorzystać z dobrodziejstw działania sieci stanu spoczynkowego. Spokojnie będziesz, istotne jest jednak, żebyś wiedziała lub wiedział, co Tobie w aktywowaniu jej sprzyja.

 

Oczywiście, jest też wypoczynek czynny, kiedy to aktywujesz jedną swoją część, podczas gdy inne odpoczywają. Celowo zmieniając aktywności. Nie dalej jak wczoraj, rozmawiałam z tatą koleżanki mojego syna, który mówił, że podczas urlopu był kucharzem na obozie harcerskim i gotował dla 100 osób, co oprócz tego, że było niesamowitym wyzwaniem i ciężką pracą, stanowiło też doskonałe odprężenie od jego codziennych, zupełnie innych zadań.

 

Różnimy się wieloma rzeczami, również tym jak rozumiemy odpoczynek.

 

Zagadką pozostaje, czy to jak ja go rozumiem jest u mnie cechą dziedziczną, czy też wykształconą przez ponad 40 letnie doświadczenia. Na koniec, najważniejsze jest jednak to, że działa.