Tekst ten, zaczęłam pisać w październiku roku 2022, natchnięta rozmową z przyjaciółką, o tym jak to ona, w wieku kilku lat marzyła o byciu prawdziwą księżniczką. Taką, która spotyka pewnego dnia Księcia Wiliama i żyje happily ever after. Pocieszyłam ją wtedy, że ja podobne marzenia miewałam w wieku lat 21. Kiedy to studiowałam na Edinbourgh College of Art, nieopodal Saint Andrews, gdzie nauki pobierał ów, książę Wiliam. Śmiejąc się zastanawiałyśmy się: jak to jest możliwe, że my obie, wychowane w postępowych rodzinach, w kulcie wykształcenia i przez pracujące zawodowo matki, miałyśmy takie księżniczkowate tęsknoty? O tym, że pojawi się ktoś, chyba nawet bardziej ktoś, niż on. I nas uratuje. Dziś dodałabym, że przed znojem i szarzyzną codzienności. Ktoś dokona zmiany za nas.
Kilka dni później, klęcząc w piwnicy mojego domu i otaczając otuliną rury centralnego ogrzewania, wracałam myślami do tej rozmowy. Ci, którzy czytają moje treści, wiedzą już, jak bardzo cenię sobie takie zwyczajne, przyziemne czynności. Wynikające z dbania o siebie, swoich bliskich, jak i nasze fizyczne otoczenie: niczym właśnie otulanie rur i zapobieganie niepotrzebnemu uciekaniu ciepła.
Cenię w nich to, że odważam się zrobić to sama.
Umiem je lepiej lub gorzej wykonać, ale na koniec to co zrobię spełnia swoją funkcję i daje mi to wielką satysfakcję.
Najbardziej jednak doceniam to, że „trzymają mnie przy życiu”. Od dziecka mam bardzo bujną wyobraźnię, interesuję się poznawczo w zasadzie wszystkim, do tego przez większość życia pracowałam w biznesie kreacji i gdyby nie takie zwyczajne, często znienawidzone czynności, spędziłabym większość życia w mojej głowie lub fantazjach. A to mi nie służy i po jakimś czasie budzi lęk. Służy mi natomiast, bycie tu i teraz, w czym pomagają mi takie właśnie czynności.
Wtedy, w tych pajęczynach i dziwnie wygięta pod warsztatowym regałem, pomyślałam o czymś jeszcze. O tym, że kobietom przez lata odbierano tą prostą satysfakcję i sprawczość, wynikającą z np. z przetkania zlewu w umywalce lub dolania wody to systemu centralnego ogrzewania. Oczywiście mam świadomość, że piszę tu o moim, jakby nie było uprzywilejowanym, wąskim wycinku rzeczywistości. Ale nadal, wierzcie mi, znam wiele kobiet, które szczycą się tym, że np. nie wymieniają opon w aucie, bo od tego mają męża. Przy czym, wymiana polega na zabraniu właściwych opon z garażu i umówieniu wizyty w punkcie serwisowym. Czyli można powiedzieć, że dziś niejako same odbieramy sobie tą sprawczość. Choć nadal, czekam na czasy, kiedy na moje pytania w składach budowlanych, będę otrzymywała od większości obsługujących mnie mężczyzn, poważne odpowiedzi.
Przez lata słysząc takie komentarze od znajomych kobiet, w pierwszej chwili czułam, jakiś rodzaj żalu i smutku, że w opozycji do nich, ja sama się zajmuję takimi sprawami. Aż w końcu przerodziło się to w złość i niezgodę na taki stan rzeczy. Najprawdopodobniej zbiegło się to z poznaniem teorii poliwagalnej w psychoterapii, nauki z kategorii ciało- mózg. Zaczęłam wtedy, świadomie przeplatać aktywności fizyczne z umysłowymi, jak i czerpać z tego radość i szerzyć tą wiedzę.
Wszechobecna retoryka kapitalizmu mówi, że oszczędzamy masę czasu, płacąc innym, za to co moglibyśmy ku własnej satysfakcji zrobić sami. Super, jeśli w tym zaoszczędzonym czasie umiemy zrobić, coś co nam równie dobrze służy. Gorzej, jeśli leżymy na kanapie oglądając Netflix. I nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko Netflixowi. Miejmy jednak świadomość, że to bierna rozrywka, która przyniesie nam regenerację po aktywności fizycznej, a nie umysłowej. No i pytanie: czy zasypiając pomyślcie z dumą i radością: cieszę się, że obejrzałam ten serial versus odetkałam toaletę? Najprawdopodobniej nie, choć jeśli serial był sztuką, być może tak.
Wróciły do mnie wczoraj, te wszystkie myśli, kiedy to obejrzałam film Marie Kreutzer ”W gorsecie”. Portretujący legendarną, Austro-węgierską Cesarzową Elżbietę, żonę Franciszka Józefa, zwaną Sisi. Myślałam o tym, co się dzieje z człowiekiem, kobietą, kiedy jego życie zostaje sprowadzone do, jak mówi sama bohaterka, dbania o fryzurę.
Piszę o tym, bo nie udało mi się znaleźć tego tematu w recenzjach, które czytałam do później nocy. The Guardian i Vogue skupiają się głównie na tym, że kobieta zostaje sprowadzona do, ciągle ocenianego wyglądu. Nie podsuwają jednak rozwiązań co można zrobić? Oprócz może oczywistego, by nie brać udziału w kulturze plotkarskiej.
Dla mnie „W Gorsecie” to obraz człowieka o ogromnym potencjale, który zostaje poprzez swoją rolę, odsunięty od wszystkiego, co ten potencjał odżywia. Potencjałem w mojej pracy coachingowej nazywam talent/ moc/ siłę/ energię/ iskrę życiową, coś co nas napędza i nadaje życiu sens. W filmie obserwujemy co dzieje się z Sisi, pozbawioną sprawczego i satysfakcjonującego działania. Pracy. Ratuje się więc tym co kocha, czyli kontaktem ze zwierzętami i naturą oraz sportem, w którym jest doskonała. Ale to tylko protezy, działania zastępcze, w których nie jest w stanie znaleźć impulsu do samodzielnego stawiania się do życia, więc potem już tylko to życie kontestuje. Przybierając za życia żałobę, niejako po sobie. Tak to widzę.
Film wbił mnie w fotel. Najbardziej zdziwiło mnie pytanie, które Sisi zadaje, pałającemu do niej namiętnością, trenerowi jazdy konnej: Czy jestem piękna? Zdziwiło mnie, gdyż sama mam tyle lat co sportretowana Cesarzowa Elżbieta i w życiu, bym o to, w tym momencie życia nie zapytała. Zwyczajnie mnie to nie interesuje. Nie jest jednak tak, że wygląd nie jest dla mnie ważny. Jest, ale nie czerpię z niego satysfakcji, sprawczości czy poczucia sensu, które znajduję w działaniu.
Wtedy w piwnicy, otulając rury, myślałam, że pięknym odkryciem jest to, że 20 lat od moich myśli o księciu Wiliamie, nie czekam już na to, aż ktoś mnie uratuje lub zmieni.
Codziennie zakasam rękawy i samodzielnie stawiam się do życia.
Raz wychodzi mi lepiej, raz gorzej, ale umiem to zrobić.
Oczywiście nie stało się to samo, to był proces, moja praca nad sobą, lata terapii oraz stała obecność wspierającego otoczenia.
Ku, podobnej samodzielności, prowadzę teraz moich coachingowych klientów.
Masz wpływ na swoje życie. Serio.
Nie myl go jednak z kontrolą.
Nie ma znaczenia, że nie masz dziś siły, bo energia płynie z działania.
Działajmy więc!
A film doskonały. Wracając z kina do domu, ściągnęłam się na ziemię i postawiłam się do życia, wstępując do sklepu po, na szczęście kończące się, tabletki do zmywarki.